Artykuł z Dziennika Lubelskiego o Wojciechu Siemionie i wzmianki o Kabarecie "Rzep"
Ósmy cud folkloru z Krzczonowa. Opowieść o Wojciechu Siemionie
O Wojciechu Siemionie, aktorze z Warszawy i krajanie z sąsiedztwa, z mieszkańcami Krzczonowa, jego rodzinnej wsi, rozmawia Ewa Czerwińska.
Wojciech Siemion zginął tragicznie. Już nie stanie na deskach teatru, nie powie rejem, nie zaprosi na urodziny do Petrykoz. W rodzinnym Krzczonowie, którego nigdy się nie wstydził, żałują: Taki był z niego swój chłop...
Teatr idzie!
Leokadia Ruchlicka, koleżanka z dzieciństwa, nauczycielka, założycielka kabaretu "Rzep": - Wszyscy przygotowywaliśmy się do uroczystości nadania imienia ojca Wojtka Mikołaja Siemiona gimnazjum w Krzczonowie. Miał przyjechać Wojciech. Mikołaj był tutejszym nauczycielem. Przybył do Krzczonowa w latach 20. Legionista, patriota został kierownikiem szkoły. Kiedy parcelowano folwark, mógł kupić trochę ziemi. Razem z nauczycielką Józefą Suchtówną wystarali się, żeby szkoła otrzymała imię Stanisława Staszica. Mikołaj uczył mnie geografii, biologii, przepięknie recytował. Na lekcji często siadał na pulpicie i czytał nam "Trylogię" albo "Krzyżaków". Czytał tak, jakby był całym teatrem. I tak o nim mówili: Teatr idzie! Miny robił, gestykulował... Jak któryś z uczniów był niegrzeczny, to podchodził do niego i wykrzykiwał, niby w gniewie: "Do kroćset karaluchów, ślimaków wąsatych!" A nieborak już popuszczał ze strachu w majtki.
Miał dwie córki, które umarły i siedmiu synów. Ojcem chrzestnym najmłodszego był sam prezydent Mościcki. Wojtek urodził się w 1928 roku. Dobrze go pamiętam, bo ja z 1922. Był bardzo żywotny. Siemionowie to była nowoczesna rodzina. Chłopcy, pamiętam, chodzili w krótkich spodenkach. Kobiety się obruszały, bo obyczaj nakazywał chodzić w długich. Apolonia Siemion też była nauczycielką. W domu się nie przelewało. Najpierw mieszkali w szkole, po drugiej stronie izby lekcyjnej. Potem wybudowali dom nad stawami.
Pani Apolonia i teatry
Stefania Kochaniec, księgowa krzczonowskiego GS, sąsiadka Siemionów: - W czasie okupacji pani Siemionowa organizowała nam lekcje u siebie w domu. Co biedna miała - a to pączka, a to kawałek chleba - dawała nam i zawsze gościnnie nas przyjmowała. Mobilizowała do nauki, choć była wojna. A Wojtek od młodych lat robił z nami teatry w stodole u sąsiada. Byłam od niego młodsza, ale mnie też angażował. Starszy brat Wojtka często przychodził do mojego stryjka, który był szewcem, bo tam się zbierała cała kawalerka.
Leokadia Ruchlicka: - Po wojnie Józefa Suchtówna organizowała w szkole i we wsi życie kulturalne. Występy odbywały się w domu ludowym, gdzie była scena. Wystawialiśmy wiele sztuk. Także po wojnie. W latach 50., kiedy Wojciech był już młodym aktorem, Suchtówna zorganizowała wesele krzczonowskie. Cały Krzczonów brał w tym udział. Na polach biało-chowych odbywały się próby. Przjeżdżała z Wojtkiem jego żona Jadwiga. Wojciech mówił do niej Piwka. Pamiętam, jak ludzie się dziwili, bo miała włosy farbowane na różne kolory. Ja, początkująca nauczycielka, pomagałam Suchtównie. Siemion sprowadził kronikę filmową, która nakręciła to wesele. Potem nie było seansu filmowego w kinie bez tego krzczonowskiego autentyku.
Tragedia Mikołaja
Leokadia Ruchlicka: - W Krzczonowie stała się wielka tragedia. Aresztowali nauczycieli krzczonowskiej szkoły, których Mikołaj Siemion wprowadził do AK. Między innymi: nauczyciela muzyki Józefa Barę, założyciela orkiestry i chóru, bardzo lubianego, Antoniego Mardonia, Romana Zawadzkiego. Zadenuncjował ich konfident, który mieszkał w Krzczonowie. W marcu 1940 roku zabrali Mikołaja, ale zaraz go wypuścili. Niestety, wrócili po niego za jakiś czas. Pan Siemion oknem wyskoczył uciekając, a wtedy Niemcy postrzelili go w ramię. Zmarł w Auschwitz. Upamiętniliśmy zamordowanych tablicą w szkole podstawowej.
Tragicznie zginął też brat Wojciecha Sławek. Chodził do podchorążówki w Żukowie. Pewnego dnia Niemcy osaczyli go, kiedy ukrył się na tzw. górce jednego z domów w Kosarzewie. Tam się zastrzelił. Żandarmi kazali gospodarzowi domostwa zaprzęgać konia do wozu, przywiązali nogi Sławka do tylnych kół. Kazali jechać. Spędzili ludzi, żeby to oglądali. Widzieliśmy, jak głowa Sławka po ziemi się wlokła. Przywieźli Apolonię Siemionową, krzyczeli, żeby w koszyk krew zbierała. W latach 50. czy na początku 60. ekshumowano ciało. Pochowaliśmy go na cmentarzu parafialnym.
Maria Skałecka, polonistka: - Do lubelskiego gestapo dotarł cały schemat krzczonowskiej siatki ZWZ i Armii Krajowej. Niemcy znali pseudonimy, funkcje, adresy. Kiedy przyjechali po Mikołaja po raz drugi, był listopad i w izbie szkolnej trwały lekcje. Dzieci widziały, jak pan kierownik ucieka w kożuchu przez pole. Widzieli też mali Siemionowie, jak Niemcy wloką postrzelonego ojca. Zenon chciał biec na pomoc, ledwie przytrzymali go koledzy, choć gryzł ich po rękach. A Wojciech dosłownie nie mógł się ruszyć z tego szoku. Kiedy Niemcy rzucają rannego Mikołaja na pakę ciężarówki, Zenon i Stanisław, nie patrząc na nic, całują ojca po rękach. Potem przyrzekają sobie, że go pomszczą. Pewnego lipcowego dnia 1944 roku nadarzyła się okazja. Koło domu przechodził Niemiec. Kiedy zobaczyli, że jest obdarty, zmęczony, ranny... dali mu kawałek chleba.
Jego "Wieża", nasz "Rzep"
Leokadia Ruchlicka: - Kabaret to był nasz pomysł, nie Siemiona. Ale przez niego zaakceptowany, choć na początku nie dowierzał w nasze siły. Klub Ruchu był u Siczków i tam się spotykała młodzież, także z ZMP oraz ci, którzy chcieli coś robić. Na duże sztuki nie było tam miejsca, więc wymyśliliśmy kabaret. Nieżyjący już dziś poeta ludowy Józef Małek z Bożego Daru został jednym z założycieli. To on pisał teksty. Czasy były takie, że się firanki na próbach zasłaniało, żeby nie było słychać co mówimy, bo by szyby powybijali. Na przykład: "A Jaś partyjniak, który płot podpierał, miał chleba po uszy i medale zbierał". To już chyba wystarczy, prawda? Pierwsze przedstawienie odbyło się w 1969 roku. Ten sam Józef Małek napisał wiersz o Wojtku Siemionie. Zaczynał się tak: "Słuchajcie ludzie, co wam powiemy. Chcemy, by wiedzieli wszyscy. Żył sobie Siemion we wsi Krzczonowie, aż nagle poszedł w artysty". A Wojtek się cieszył. Zabierał nas ze sobą w objazd po kraju - on najpierw mówił fragmenty swojej "Wieży malowanej", a po nim występowaliśmy my, czyli "Rzep". Ładnie nas zapowiadał: "Proszę Państwa, teraz wystąpi kabaret z mojej rodzinnej wsi. Ale uważajcie, żeby się do was nie czepiał". Całą Polskę z nim zjeździliśmy. A jubileusz 30-lecia kabaretu obchodziliśmy w jego teatrze - Starej Prochowni. Wojciech sprawił, że poczuliśmy się jak gwiazdy. To była świetna promocja Krzczonowa.
Lata 70' Wojciech Siemion i Kabaret "Rzep" od lewej Leokadia Ruchlicka |
Co mu ludzie pamiętają
Lech Wójcik, kolega szkolny, ekonomista: - Ja Wojtka pamiętam ze szkoły. W latach 1944-1950 istniało w Krzczonowie gimnazjum ogólnokształcące, prywatne, im. Gminnej Rady Narodowej. Inicjatorem założenia szkoły był Lucjan Siemion, brat Wojciecha, profesor, znany ekonomista. Chodził tam Wojtek, a także jego bracia: Stanisław i Zenon, i ja - robiliśmy tam tzw. małą maturę. Wojtek uczył się niecały rok. Kiedy zostałem warszawiakiem, często oglądałem Wojtka na scenie. Odwiedziłem go także w jego Petrykozach. W 1980 roku był członkiem komitetu honorowego, który organizował zjazd krzczonowian. Potem nasze drogi się rozjechały. Zawsze jednak myślałem o nim: Swój chłop. Jako artysta był oryginalny, nie tylko ze względu na tembr głosu, ale i fizjonomię.
Leokadia Ruchlicka: - Krzczonowianie bardzo Wojciecha kochali. Niektórzy nazywali go wiejskim artystą. Ludowym świątkiem. Patrzyli z góry, że to taki wiejski chłopek roztropek. Była w tym pewna porcja pogardy. Tak mówili zarozumialcy, którzy wieś traktowali po macoszemu. A to był niezwykły twórca i niepowtarzalny aktor. Znakomicie mówił poezję. Nawet pisał książki, jak czytać m.in. Reja, Słowackiego. W małym ciele mieszkał wielki duch. A jak był posłem, pomagał ludziom. Pamiętam, jak się Zofii Pawelec spalił dom i została bez dachu nad głową z siedmiorgiem dzieci. Pojechałyśmy razem do Warszawy. "Wojtuś kochany, ratuj! Zobacz, co się stało twojej sąsiadce..." A on: "Nie ma sprawy". Wsiadłyśmy z nim do samochodu i pojechaliśmy do szefa PZU. Rozpłakała się kobiecina, dyrektor się rozczulił: "Wojtuś, pomożemy". A i po przydział na ciągnik czy kombajn niejeden do Wojtka jechał. A on brał człowieka pod mankiet, nie wstydził się, że to chłop ze wsi i prowadził, gdzie trzeba. W Olszance do dziś mu dziękują. Nasza szkoła dostała żuka, a SKR koparkę Waryńskiego. Wie pani, co to jest? Wielka maszyna, jaką mają duże przedsiębiorstwa. GS-owi też samochód załatwił.
W Krzczonowie Wojciech był ostatnio jesienią ubiegłego roku, żeby ufundować pomniczek swojemu bratu Sławkowi. A my u niego w Petrykozach, na osiemdziesiątych urodzinach.
Na 80. urodzinach Wojciecha Siemiona nie zabrakło krzczonowian (archiwum) |
Maria Skałecka: - Języka polskiego uczyły Wojciecha Siemiona Melania Zawadzka, Apolonia Siemionowa i Józefa Suchtówna oraz Michał Pańków. Wojciech pięknie recytował, m.in. wiersze Marii Konopnickiej, Władysława Bełzy. Mikołaj założył w domu dużą bibliotekę. Wielu we wsi dziwiło się, że wydaje pieniądze na książki. Od dziecka uczył swoich synów zamiłowania do literatury. Wojtek często czytał na pastwisku, przy pasieniu krów. W domu odpowiedzialny był za wypożyczanie książek kolegom. Mój tata przeczytał sto trzydzieści. Wojtek był nietuzinkowym bibliotekarzem - potrafił przepytać z treści. A miał fenomenalną pamięć. Jeśli egzamin wypadł pomyślnie, wypożyczał delikwentowi następną pozycję. Mikołaj lubił rozmowy z synami. Kiedyś powiedział im: "Pamiętajcie, aby każdy z was napisał w swym życiu choćby jedną prawdziwą książkę". I każdy z nich spełnił ten testament. Wojciech napisał ich kilka. Każdy z Siemionów był indywidualnością. Wojciechem urzeczona była Maria Dąbrowska, która widziała go w "Chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim" w reżyserii Dejmka. Npisała w swoich Dziennikach: "Powiedzieć o Siemionie, że recytuje, to nie powiedzieć nic. On stwarza ósmy cud folkloru". A Stanisław Dygat, że nazwać Siemiona aktorem to za mało. Prześledziłam wszystkie jego biografie: Wszędzie przypominał, skąd pochodzi. Często i mnie pytano, czy jestem z tego samego Krzczonowa co aktor Siemion. Otwierało to różne drzwi.
Danuta Poniewozik i Paweł Pruś, dyrektorzy SP i gimnazjum w Krzczonowie: - Jeszcze w ubiegłym roku byliśmy z młodzieżą na Siemionaliach, a potem pan Wojciech zaprosił nas do Petrykoz. Umawialiśmy się na kolejne spotkanie - 5 czerwca odbędzie się uroczystość nadania imienia Mikołaja Siemiona naszemu gimnazjum. Pan Wojciech tego nie doczekał.
Teresa Gutek, kierowniczka domu kultury: - Wojciecha Siemiona poznałam w 1985 roku, kiedy przyjechał na Dni Krzczonowa. To ciepły, mądry człowiek. Pamiętał mojego dziadka Michała właśnie do druku numer gazety krzczonowskiej, poświęcony rodzinie Siemionów, gromadziliśmy zdjęcia, kiedy przyszła wieść o jego śmierci.
Danuta Poniewozik i Paweł Pruś, dyrektorzy SP i gimnazjum w Krzczonowie: - Jeszcze w ubiegłym roku byliśmy z młodzieżą na Siemionaliach, a potem pan Wojciech zaprosił nas do Petrykoz. Umawialiśmy się na kolejne spotkanie - 5 czerwca odbędzie się uroczystość nadania imienia Mikołaja Siemiona naszemu gimnazjum. Pan Wojciech tego nie doczekał.
Teresa Gutek, kierowniczka domu kultury: - Wojciecha Siemiona poznałam w 1985 roku, kiedy przyjechał na Dni Krzczonowa. To ciepły, mądry człowiek. Pamiętał mojego dziadka Michała właśnie do druku numer gazety krzczonowskiej, poświęcony rodzinie Siemionów, gromadziliśmy zdjęcia, kiedy przyszła wieść o jego śmierci.
EWA CZERWIŃSKA
Wspominali: Leokadia Ruchlicka, Stefania Kochaniec, Lech Wójcik, Maria Skałecka i Krystyna Januszek |