Artykuł z Dziennika Wschodniego z dnia 29 grudnia 2006


Prywatny kabaret zaczyna płakać


Siedzą w małym, ciasnym pokoju, zagraconym pamiątkami po przeszłości. Po czasach świetności kabaretu Rzep.
W tych czasach byli znani i lubiani. Te czasy wcale nie są takie dawne, bo przecież jeszcze prezydent Kwaśniewski przy stole im usługiwał i dowcipy doceniał.
- Co tam opowiadać, była po prostu tradycja teatru w Krzczonowie - denerwuje się Leokadia Ruchlicka pytana o początki. - Nikt nie myślał o żadnym kabarecie. Ale wtedy kto tam jeździł do miasta na sztukę. Nie to co dziś - wzrusza ramionami.
Krystyna Januszek i Andrzej Mączka posłusznie przytakują.
- Ale młodzież nie garnęła się za bardzo do sztuk poważnych - ciągnie Ruchlicka. - Chcieliśmy założyć jakiś mały teatr bo dzieciaki uczyły się tekstów na różne imprezy. I można było to wykorzystać. Tak się zaczęło.
Od lewej Leokadia Ruchlicka, Krystyna Januszek, Andrzej Mączka

Tamte czasy
Na ścianach, jak w szkolnej gazetce, poupinane fotografie. Tylko kto by tam poznał dawniejszych, młodych i pięknych członków kabaretu? Dziś o kilkadziesiąt lat są starsi, a niektórych w ogóle już nie ma. Tu z Wojciechem Siemionem, tam w strojach ludowych oklaskiwani na scenie, ówdzie pan prezydent Kwaśniewski usługuje im przy stole.
- Iii, to, żeśmy u Kwaśniewskiego byli, wcale nam takiego honoru nie przynosi - krzywi się pani Leokadia. - Ale śmiał się, doceniał naszą satyrę. A teraz? Teraz można powiedzieć schodzimy do podziemia.
Czy wracają do początków.
- Kabaret założyliśmy w tajemnicy - udaje się cicho wtrącić pani Januszek.
- Tak, tak, bo to była satyra mocna, mogli nam nie pozwolić - wyjaśnia szybko Ruchlicka. - Trzeba było wymyślić nazwę. Przyjęło się "Rzep”. Pierwszy koncert daliśmy w 1970 roku. Jeszcze wtedy było ZMW, a tu wszystko była młodzież wiejska - mówi, choć i dziś wiadomo, że Krzczonów nie miasto.
I nagle, jak na komendę zaczynają śpiewać. Najpierw cicho pani Januszek, później pani Leokadia i pan Andrzej
"Już nie jeden na nas psioczy
bo usłyszał prawdę w oczy.
Nie będziecie z nas już radzi
Ale trudno, "Rzep” nie kadzi...”

Ogórek i Burek
Pani Leokadia wraca do opowieści - Ludzie szaleli jak nas słuchali. Takie brawa, takie wszystko. Kogośmy się czepiali? Każdego, kto zasłużył. Władzy też - mówi, a pani Januszek kiwa głową. Pan Andrzej w bujanym fotelu uśmiecha się tylko. - On młody - mówi pani Ruchlicka. - Jego wtedy tu nie było.
- Jak to szło, jak? - zwraca się do pani Januszek i poddaje pierwsze słowa
"W pewnym geesie był stróż Ogórek,
I miał psa, który zwał się Burek.
...Wiec Burek węszyć jął po podwórku
I wnet złodzieja zwęszył w Ogórku.... śpiewają obydwie, a później pani Leokadia dodaje
- Wszyscy wiedzieli o kogo chodzi. Kradł i już. A koniec tej piosenki był taki:
"Bo zapisane w księdze mądrości
Nie szczekaj na tych co dają kości...” - śpiewa pani Ruchlicka. Pan Andrzej i pani Krystyna uśmiechają się z aprobatą.
- Zawsze była pełna sala, zawsze - dodaje, a zgodnie kiwają głowami pozostali. - Śmialiśmy się z wójta i władzy, z prezesów i stróżów. I nie trzeba było nazwisk, każdy wiedział, bo jeden drugiego znał dobrze.

Z kogo się śmiać?
Pani Krystyna Januszek, prosta jak trzcina. Pan Andrzej się tylko uśmiecha i od czasu do czasu zakołysze w fotelu. Na parapecie wylegują się kocury i wszyscy w skupieniu słuchają pani Leokadii.
- Z kogo się dziś śmiejemy? Dzisiaj to płakać trzeba, serce pęka. Ale mamy, mamy dużo tematów - opowiada. - Ostatnio najśmieszniejsze jest poszukiwanie ojców dla dzieci i lustracja. Albo, że dziś wszystko się tak marnuje i nikogo nie obchodzi.
Znów jak na komendę podnoszą się śpiewy:
"Deszcz nam leje
Sprzęt rdzewieje
Przerdzewieje będzie nowy
Polska przez to nie zbiednieje...”
- Kiedyś to byliśmy tacy popularni, że chłopi do nas przywozili listy i skargi, traktowali nas jak biuro interwencji - śmieje się pani Ruchlicka, a i pani Krystyna potakuje, że sama prawda z ust jej płynie. - Dziś kabaret też ma dużo tematów - znów wraca do chwili obecnej. - Reforma służby zdrowia, polityka, a ludzie śmieją się nawet z własnej biedy.

Koncert na przystanku
- Teraz my władzom ciągle niewygodni. I z księżmi też za bardzo się nie układa.
"Bo za pogrzeb tego lata
Bulę tyle co za fiata
I nie jeden kapłan gdera
Że człek tylko raz umiera”
- A niedawno to myśmy występ na przystanku PKS dali. Bo dom kultury już tyle czasu zamknięty i remont się ciągnie. Nie mamy się gdzie podziać - mówi chaotycznie, jednym tchem. - I akurat z kościoła ludzie wychodzili, to każdy zamiast iść do domu stał i słuchał. Taki żeśmy zrobili koncert - dodaje z dumą pani Ruchlicka. - Ile osób dziś jest w kabarecie? Dziś młodzież jest pusta, uczyć się nie chce, my znamy ponad sto tekstów na pamięć...
Wreszcie ustalają razem: trzy, może pięć osób.
- Ale przewinęło się przez kabaret ze sześćdziesiąt - dorzuca pani Leokadia. - I czy się komu podoba czy nie, damy koncert w maju na otwarcie sali widowiskowej w domu kultury. Na pewno będzie bardzo dużo ludzi. Na pewno - mówi z naciskiem pani Leokadia, a pozostali przytakują z uśmiechem.

Rzep? Nie znam
- Kabaret "Rzep”, kiedyś sławny w całym kraju, miał znakomite teksty pisane przez poetę Józefa Małka - mówi Krystyna Chruszczewska, która pracowała w Wojewódzkim Domu Kultury w Lublinie i śledziła losy "Rzepa”. - Oczywiście bywały wtedy kłopoty z cenzurą, ale ich popularność była niezaprzeczalna. Nikt nie zdołał ich uciszyć. Zdobywali wiele nagród, o ich fenomenie pisali znakomici publicyści i ogólnopolskie czasopisma. Czy dziś uda się go reanimować? Chyba nie, choć pani Ruchlicka bardzo się stara utrzymać "Rzepa”. Coś się zaczyna, coś się kończy. Jest już inna epoka i nowe oczekiwania.
- Dziś to już prywatny kabaret pani Ruchlickiej - mówi Józef P. z Krzczonowa. - Myślę, że człowiek nie powinien się wygłupiać na stare lata, a nauczycielka to już na pewno nie.
- "Rzep”? Nie znam takiego kabaretu - mówi Kasia, uczennica liceum w Lublinie, mieszkająca w Krzczonowie.
I wygląda na to, że świetność sławnego kiedyś kabaretu przemija bezpowrotnie

Maria Kolesiewicz



Powrót do spisu                             Następny artykuł